12 wrz 2008

Bistro Toscana, Warszawa (*)

Czy Saska Kępa ma do zaoferowania lokal na lunch w przerwie szkolenia biznesowego? Pewnie tak. Czy tym miejscem może być Bistro Toscana? Nie. Nie chodzi nawet o niejasną nazwę (dlaczego włoska - przynajmniej w aspiracjach - restauracja ma nazwę lekko francuską, a może i rosyjską?).

Jedzenie, które nam podano było najwyżej przeciętne. Znajomi narzekali na nadmiar pieprzu - w zupie, w makaronie, w rybie. Moja lasagne "na szczęście" pieprzem miała zakreślony tylko brzeg talerza. Pytanie do kucharza: o co właściwie Ci chodziło? Zamiast wątpliwej ozdoby warto byłoby zająć się rekonstrukcją sosu, którego kolor przekarmionego karotenem łososia z hipermarketu kojarzył się ze wszystkim, tylko nie aromatycznymi pomidorami. Zrozumiałe ale i wybaczalne w tym kontekście jest użycie suszonej pasty. Ot, lasagne jakie potrafi zrobić każdy.

Rzecz, która wywołała w nas o wiele większy niesmak to obsługa. Jeśli klient zauważa niezgodność cen na rachunku z cenami w menu - na swoją niekorzyść - absolutnie nie należy upierać się przy wyższym rachunku tłumacząc, że właśnie wprowadzono nowy cennik i nikt nie zdążył zmienić kart. To tylko złotówka różnicy, a warto zdawać sobie sprawę, że restauracja to nie jest "miejsce sprzedaży jedzenia", tylko miejsce sprzedaży usługi, której jedzenie jest tylko częścią. Tak samo ważną, jak uprzejmość i odpowiedzialność obsługi. Właśnie za to, a nie za samo jedzenie płaci klient.

Jedna gwiazdka - więcej tam nie wrócę.

Brak komentarzy: