29 gru 2008

Lokanta, Warszawa (**)

Przed świętami wybrałem się na biznesowo niezobowiązujące spotkanie ze znajomym. Jako miejsce akcji zaproponowałem turecką Lokantę, której kucharza jestem fanem. Niestety tylko kucharza. Na podstawie obsługi można napisać książkę o tym jak nie prowadzić restauracji. Gość na progu, owszem, jest witany, ale spojrzeniem spode łba, albo lekceważącym. Przed wybraniem sobie stolika najlepiej od razu poprosić o komplet kart (dań i win), bo nie warto czekać aż kelnerom przyjdzie do głowy je zaproponować. Trzeba też zapomnieć o możliwości doradzenia się w sprawie menu. Zresztą, czy chciałoby się rozmawiać z kimś, kto ma wyraz twarzy jakby pracował za karę? Kara się należy, za niewprawne i kłopotliwe układanie sztućców i talerzy na stole wokół i nad głowami gości.

Jedzenie to zupełnie inna sprawa - jest pyszne. Ale pysznie to sobie sam potrafię ugotować, a jak chcę obskurnej obsługi to idę na Centralną. Dwie gwiazdki, a mogłoby być o wiele lepiej.

26 gru 2008

Schab ze śliwkami


Prezenty


7 gru 2008

Sobotnia rozpusta

 
W końcu nadszedł moment kuchennej konfrontacji wszystkich firmowych kucharzy-gawędziarzy, czyli "mojego szefa, też Tomka", Szymona i  mnie. Dzień ten przejdzie do historii jako wspomnienie rozkosznego przejedzenia. Pierwsze danie: opisywana już na Ambrozjadzie zupa z dyni, złożona z wdzięcznie wyważonych aksamitno-puchowych akordów dyni (i selera) oraz octu.
Widoczna na zdjęciu zielona przystawka to łosoś z pastą z mascarpone i gorgonzoli, zawinięty w liście sałaty.
Drugiemu daniu, czyli moim naleśnikom, niestety nie udało się przeskoczyć wysoko zawieszonej poprzeczki. W towarzystwie past fasolowych oraz pomidorków z kolendrą w sezamie wypadły nie dość przekonująco.
Na deser Szymon zaproponował ciasto czekoladowe.
 
Świetne (a w towarzystwie lodów waniliowych i nalewek "mojego szefa, też Tomka" - jeszcze lepsze).
Niestety człowiek w porównaniu z absolutem to istota ulotna i jego żołądek mimo śmiałych ambicji ma ograniczoną pojemność. Wracając do domu skuliłem się w tramwajowym krzesełku i kwiląc, to z wypchania, to z zadowolenia, uśmiechałem się do współpasażerów wiedząc że w plecaku mam zapas ciasta i zupy.