19 lut 2009

TGI Fridays, Warszawa (*)

Żeby uczcić pewną rocznicę poszliśmy ze znajomymi na jedzenie. Z uwagi na rozmaitość gustów uznałem, że kuchnia southwestern będzie bezpiecznym wyborem - co można zepsuć we frytkach, burgerach, sosie bbq i okolicach? Zwłaszcza we Friday's, które jeszcze parę lat temu serwowało te potrawy ze sporym wdziękiem. A jednak, da się zgubić poziom. Obsługa nie uśmiecha się, tak jak kiedyś. W czasie zbierania zamówień można odczuć jakis rodzaj niecierpliwości, a raczej nieobecności - wyrażającej się pominięciem niektórych gości. Wszystko to w zacnym towarzystwie jest wybaczalne i zbywalne śmiechem, ale kiedy na stole pojawia się jedzenie, żarty się kończą. I tu następuje dramat: jedzenie w TGI Fridays stało się kiepskie. Zapowiedzią tego były dziwnie duże ilości resztek na talerzach odnoszonych po pozostałych gościach. Rozgotowany makaron, za dużo soli, za dużo tłuszczu, jeszcze słabszej jakości składniki niż w czasie poprzedniej wizyty - porażka w porcjach XXL, podkreślona nieadekwatnie wysokim rachunkiem. Mimo wszystko, udany wieczór, ale tylko dzięki znajomym.