10 lis 2008

Toga, Poznań (****)

W sobotni wieczór to miejsce powinno być pełne. Jadąc na kolację zastanawiałem się, czy dobrze zrobiliśmy nie rezerwując stolika. A jednak: niewielka Toga była zupełnie pusta. Piwniczne wnętrze zajmują kamienne stoliki, na których porozkładano jesienne rekwizyty - dynie, nieco liści. Nie zdążyliśmy wszyscy wejść a gospodarze już stali przy drzwiach żeby nas przywitać.

Usiedliśmy w przytulnej, ciepłej salce i przystąpiliśmy do studiowania kart. Niewielka liczba egzemplarzy, skreślenia, dopiski i bezpretensjonalny wygląd świadczą o doprecyzowywaniu sezonowych szczegółów menu. Zaczęliśmy od wina. Chianti to być może banalny wybór, ale wino to okazało się rewelacyjne.

Zamówiliśmy dania - zupy i "konkret" i oddaliśmy się rozmowie. Długiej, bo w kuchni operuje tylko gospodyni. Z tego powodu lepiej przychodzić do Togi zanim kiszki zaczną marsza grać naprawdę głośno. Można za to wreszcie porozmawiać (rzadka przyjemność w czasach komunikacyjnych ułatwień), albo choćby poczytać. Muzyka w tle nie przeszkadza zupełnie.

Myśmy się nagadali, napili, niektórzy zjedli nawet zupy, aż w końcu pojawiły się talerze z main course. Moim były naleśniki z mięsem. Pięknie zaprezentowane, a jeszcze smaczniejsze - bardzo prosta potrawa, a znakomicie skomponowana mieszanka wyrazistych smaków. Najlepsza rzecz jaką jadłem w tym roku. Na deser - tradycyjnie już - zjadłem bardzo przyjemny, domowy sernik i spróbowałem równie udanej bezy (a właściwie czegoś na kształ brytyjskich pie).

Fantastyczna kuchnia. Celująca, naturalna obsługa. Wnętrze zaarażowane z sercem. Do Togi powinny ustawiać się kolejki. Pod pretekstem kolejnych wizyt w Poznaniu z pewnością zajrzę tam ponownie, żeby w zgodzie z regułami dodać piątą i szóstą gwiazdkę.

Aha, restauracja ma wkrótce zmienić adres - warto śledzić informacje o nowym położeniu.

Brak komentarzy: