19 sie 2008

Akashia, Warszawa (****)

Nie jestem fetyszystą i dalekowschodnia kuchnia nie powoduje u mnie gęsiej skórki. Przeciwnie, chodzenie na shushi, sashimi i tofu jako coś ekstrawagackiego wydaje mi się lekko pretensjonalne. Kiedy znajoma zaproponowała obiad w Akashii, przystałem znając jej powściągliwość w kwestiach restauracyjnych.

Akashia w Złotych Tarasach to dość ciasne, choć dwupoziomowe wnętrze. Po lewej stronie od wejścia widać kuchenną akcję, po lewej przyjemnie zastawione stoły. Proste, białe obrusy, schludnie odziana obsługa i brak zapachu "kuchnii azjatyckich z budy" tworzą miłe wrażenie porządku i czystości.

Menu jest dość rozbudowane - ale sądząc po tłoku za kuchenną ladą personel jest w stanie wiarygodnie dostarczyć każdą pozycję. Kelnerzy i kelnerki uprzejmie, ale bez nienaturalnego karmelu, wyjaśniają ewentualne wątpliwości. Zamówiliśmy łososia i kurczaka w sosie teriyaki, do tego po lampce choya plum. Śliwkowe wino - zanim znajoma pomogła mi je zidentyfikować - w pierwszym odczuciu skojarzyło mi się ze smakiem studenckich nalewek Aperino, tyle że następnego dnia nie bolała mnie głowa. Bardzo przyjemne, choć pewnie nie na każdy gust. Jako starter podano kapitalną, prostą sałatkę z sałaty, czerwonej kapusty i pomidorów z sezamem (i zapewne odrobiną oleju sezamowego). Zestawienie smaków pozwoliło mi nawet wybaczyć średnią jakość warzyw. Łosoś i kurczak świetnie przyrządzone - z chrupkimi smażonymi warzywami i miękkim, soczystym mięsem. Zrezygnowałbym jedynie z nieporęcznych żelaznych "półmisków", z których łatwo wylać sos, na rzecz zwykłych dużych talerzy. Bardzo dobrze ugotowany ryż.

Na koniec lychee w syropie i filiżanka zielonej herbaty - przyzwoite, nie porywające (podobną parzę w domu, może dlatego nie czuję się olśniony).

Przyjemne miejsce na obiad i rozmowę. Cztery gwiazdki.

Brak komentarzy: